- Ciebie nazwę Wesołym, a ciebie - Ponurym. zarzuty o niebezpiecznych warunkach pracy były przesadzone, czy też, jak przypuszczam, zbyt łagodne. - Oczywiście, że jest tutaj groźnie, Sayre. Jesteśmy w odlewni. Wytapiamy metal. Ta praca roi się od niebezpieczeństw. - Nie waż się traktować mnie protekcjonalnie - rzekła gniewnie. - Wiem, że praca w hucie ze swej natury jest ryzykowna. Tym bardziej powinno się uczynić wszystko, żeby zapewnić bezpieczeństwo ludziom, którzy ją wykonują. Uważam, że pod tym względem Hoyle Enterprises wykazało się daleko idącym niedbalstwem. - Nasze zasady... - Zasady? Napisane przez Chrisa i Huffa, wprowadzone w życie przez George'a Robsona, największego lizusa pod słońcem? Oboje wiemy doskonale, że przepisy i praktyka często nie mają ze sobą nic wspólnego. Jeżeli Huff nie zmienił swojego podejścia sprzed dziesięciu lat, w co szczerze wątpię, nadal obowiązuje tu motto: „Produkcja za wszelką cenę". Nic nie może przerwać pracy odlewni. Dowodem na to był wczorajszy dzień, kiedy Huff nie zamknął pieców nawet na czas pogrzebu swojego własnego syna - przerwała dla zaczerpnięcia oddechu. - A teraz proszę o kask. Gniew wypisany na jej twarzy powiedział mu, że nie zdoła przekonać Sayre do wyjścia. Im goręcej będzie próbował odwieść Sayre od wizyty w fabryce, tym bardziej będzie się upierała i, jak przewidział Huff, tym więcej nabierze podejrzeń co do tego, że próbują coś przed nią ukrywać. Beck miał nadzieję, że jeśli spełni jej kaprys, Sayre zaspokoi ciekawość i zajmie się swoimi sprawami, zanim wyrządzi jakieś poważne szkody. Mimo to spróbował jeszcze raz, - Widziałaś tych mężczyzn na sali, Sayre? - spytał, wskazując na drzwi za swoimi plecami. - Przyjrzałaś się im dokładnie? Niemal wszyscy są poznaczeni bliznami. Maszyny, które obsługują, potrafią kaleczyć, parzyć, kłuć i miażdżyć. - Nie zamierzam się zbliżać do żadnej z nich. - Niezależnie od tego, jak bardzo będziesz ostrożna, możesz ulec tysiącu wypadkom. - Właśnie. Złapała go za słowo. Kapitulując, sięgnął po dwa kaski ochronne, leżące na półce nad jego głową, i wręczył jeden z nich Sayre. - Musisz także włożyć okulary ochronne - powiedział, podając jej jedną parę. - Niestety, nie mogę nic zrobić z twoim obuwiem. Nie masz odpowiedniego zabezpieczenia palców u stóp - dodał, przyglądając się jej butom. Sayre włożyła okulary i kask. - Nie tak - pouczył ją Beck. Zanim zdołała go powstrzymać, zdjął jej kask, zebrał włosy na czubku głowy i nakrył je kaskiem. Następnie zaczął wsuwać wszystkie pasemka, które wydostały się spod nakrycia. Nie spieszył się przy tym, delektując się jej bliskością. - Nie fatyguj się. Myślę, że to już wystarczy - prychnęła. - Włosy muszą być schowane pod kaskiem, Sayre. Nie chciałbym być świadkiem tego, jak jeden z tych kosmyków zapala się od unoszącej się w powietrzu iskry albo zostaje wyrwany z kawałkiem skóry przez którąś z maszyn. Poza tym, będziesz rozpraszała pracowników. Podniosła gwałtownie głowę, spoglądając na niego. Wpatrzył się w jej oczy, przesłonięte okularami. - Tak długo, jak tu pracuję, w fabryce nigdy jeszcze nie pojawiła się kobieta, a już na pewno tak piękna jak ty. Będą obmacywali wzrokiem twoje piersi i pośladki. Nie mogę zrobić nic, żeby ich przed tym powstrzymać. Nie chciałbym jednak, by któryś z chłopców miał wypadek tylko - Gdzie byłeś tak długo? - spytała, ledwo zszedł na dół. Nad jego głową kołysała się drobna, opalona dziewczyna w spranym kombinezonie koloru khaki i mocno zniszczo¬nych traperkach. Miała kręcone, czarne włosy, związane ka-wałkiem sznurowadła. Niesfornie kosmyki wymykały się spod niego na wszystkie strony. Wyglądała tak, jakby nie czesała się od tygodnia. Ale pewnie on też byłby równie potargany, gdyby siedział z głową w gałęziach. Do jadalni zajrzała pani Burchett, wyraźnie zaciekawio¬na, czemu nie poproszono jej od razu. Jednak wystarczył jej jeden rzut oka na ich twarze, by domyślić się wszyst¬kiego. - Czy ta mgła już całkiem opadła, a słońce wzeszło dostatecznie wysoko? - Nie bądź śmieszna. Nie boję się duchów. - Nie mam najmniejszej ochoty... - Masz żonę? - Tak, gdy tylko załatwię wszystko, co jest tu do zała¬twienia. tylko dlatego, że ogrzewały planetę i były przydatne do podgrzewania posiłków. Był przywiązany do wulkanów Mały Książę znowu był zdumiony. - Ostrzeżenie?! - spytał zdziwiony Mały Książę.
martwi się, jak mnie będzie utrzymywał albo co pocznie, kiedy po ślubie zrobię się gruba i niechlujna, albo czy będę go kochała, jeśli całkiem wyłysieje. Tego typu rzeczy. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy sobie tego nie wymyśliłam, ale znałam go na tyle dobrze, że jestem przekonana, iż miałam rację. - Nigdy ci nie mówił, co to za zmartwienie? - Nie, ale na pewno coś go gryzło. - Coś na tyle poważnego, żeby w końcu odebrać sobie życie? - spytała łagodnie Sayre. - Nie zraniłby mnie w taki sposób - odparła Jessica z uporem. - Nie zostawiłby mnie, żebym przez resztę życia zastanawiała się, dlaczego to zrobił i jak mogłam go od tego powstrzymać. Nie obciążyłby mnie taką odpowiedzialnością i zwątpieniem w siebie samą. Nie, Sayre. Nigdy nie uwierzę, że się zastrzelił. Przyznaję jednak, że inna możliwość jest przerażająca - dodała po chwili przerwy. - Danny był taki prostoduszny. Lubili go nawet pracownicy huty, którzy nie myślą o rodzinie Hoyle'ów w superlatywach. - Niekoniecznie, Jessico. Był dyrektorem działu zatrudnienia. Zajmował się zwalnianiem i przyjmowaniem ludzi do pracy, ubezpieczeniami i wynagrodzeniem. Tego typu rzeczy mogły przysporzyć mu wrogów. - Danny musiał się stosować do ustalonych zasad Huffa i wydaje mi się, że wszyscy pracownicy fabryki byli tego świadomi. Możliwe, ale ktoś powodowany zbyt silnym uczuciem zemsty mógł nie dostrzec różnicy. - Kiedy detektyw Scott zapytał nas, czy ktoś mógł pragnąć śmierci Danny'ego, Beck Merchant... jestem pewna, że Danny ci o nim wspominał... - Wiem, kim on jest - odparła Jessica. - Wszyscy wiedzą. To szycha w fabryce. On i Chris rozumieją się jak para łotrów. - Są aż tak dobrymi przyjaciółmi? - Niemal nierozłącznymi. Sayre postanowiła przemyśleć później również i tę sprawę. Wszystko, co usłyszał Beck, trafiało zapewne bezpośrednio do uszu Chrisa. - Kiedy szeryf Harper zapytał, czy wiemy o kimś, kto mógłby nastawać na życie Danny'ego, pan Merchant odpowiedział w naszym imieniu to, co w tamtej chwili chyba wszystkim przyszło do głowy. Hoyle'owie przez lata narobili sobie wielu wrogów i jeżeli ktoś chciał się zemścić, Danny był łatwym celem, jako najcichszy i najbardziej bezbronny z nas wszystkich. Po dłuższym milczeniu Jessica odrzekła: - Zapewne tak, chociaż boli mnie myśl, że Danny stracił życie przez kogoś, kto żywił urazę do rodziny za to, czego on nie zrobił. - Zgadzam się - Sayre zawahała się przez chwilę. - Zamierzasz powiedzieć Huffowi i Chrisowi o waszych sekretnych zaręczynach? - Pod żadnym pozorem. Moi rodzice wiedzieli o tym, ponieważ Danny poprosił tatę o moją rękę. Oni i moja siostra to jedyne osoby, które znają naszą tajemnicę. Nie powiedziałam o tym w szkole. Spotykaliśmy się zawsze poza miastem. Nawet w kościele byliśmy ostrożni, nigdy nie zostawaliśmy sami, pilnowaliśmy, by przebywać w grupie. Nie widzę powodu, żeby rozgłaszać o tym teraz. Wywoła to jedynie niepotrzebne kłopoty z twoim ojcem i bratem, a szczerze mówiąc, nie mam siły ani ochoty wdawać się z nimi w jakiekolwiek awantury. Chcę myśleć o Dannym, zachować o nim cudowne wspomnienia. Nie chciałabym usłyszeć czegoś, co zbruka ich piękno. - Niestety, muszę ci przyznać rację - powiedziała Sayre. - Myślę, że to rozsądna decyzja. Nie dawaj im okazji, aby sprawili ci dodatkowy ból. Chociaż dużo tracą, nie znając cię - uścisnęła - Maską!? - Jestem kwiatem - zaczęła swoją opowieść Róża. - Ale jestem nie tylko kwiatem. Chodzi o to, że mogę być nie
wszystkich, Allbeury traktował ją z nieco większą mógł ją tutaj zostawić pod strażą, zamkniętą jak księżniczkę widzenia.
I. Czynniki fizyczne prawie na pewno heteroseksualny, o czym przypadkach mordercy zadawali następne ciosy:
Huff spojrzał na niego z ojcowską czułością. - Nie, Beck. To było ci pisane, tak czy owak. Sprawiłeś, że całe to zamieszanie z Gene'em Iversonem nabrało jakiegoś sensu. Twoje pojawienie się jest jedyną dobrą rzeczą, która z tego wynikła. - To oraz impas ławy przysięgłych - dodał Chris. - Nie zapominajmy o tej dwunastce. Gdyby nie oni, nie siedziałbym dzisiaj tutaj, lecz w celi, z indywiduami pokroju Klapsa Watkinsa. Chris często wspominał proces o zamordowanie Gene'a Iversona. Jego żartobliwe lekceważenie sprawiało, że Beck czuł się nieswojo, tak jak w tej chwili. Zmienił więc temat. - Nie cierpię rozmów o sprawach zawodowych w dni wolne, ale jest coś, o czym powinniście się dowiedzieć. - Dla mnie nie ma dni wolnych - powiedział Huff. - A dla mnie są - mruknął z niechęcią Chris. - Złe wieści, Beck? - Być może. - Nie możemy pogadać o tym po obiedzie? - Jeśli wolicie, oczywiście. - Nie - zdecydował Huff. - Znasz moje podejście do złych nowin. Wolę je usłyszeć jak najszybciej, a już na pewno nie zamierzam z tym czekać do skończenia posiłku. Co się dzieje, Beck? Nie mów mi, że Agencja Ochrony Środowiska przywaliła mi kolejną karę pieniężną za te stawy... - Nie, nie to. Niezupełnie. - Więc co? - Poczekaj. Najpierw naleję sobie drinka - powiedział Chris do Huffa. - Ty lubisz dowiadywać się o złych nowinach jak najwcześniej, a ja wolę ich wysłuchiwać ze szklanką burbona w dłoni. Chcesz? - Bez wody, ale nie żałuj lodu. - Beck? - Nie, dziękuję. Chris podszedł do barku i sięgnął po karafkę oraz dwie szklanki. Wyjrzał przez okno, uchylając listewki żaluzji, a potem otworzył je szerzej. - Co my tu mamy! - powiedział. - Co się dzieje? - spytał Huff. - Właśnie podjechał samochód szeryfa. - A co myślałeś? Dziś dzień wypłaty. - Nie sądzę, Huff - odparł Chris, wciąż wyglądając przez okno. - Przywiózł kogoś ze sobą. - Kogo? - Nie wiem. Nigdy wcześniej go nie widziałem. - Dokończył nalewanie drinków i podał ojcu. Cała trójka w milczeniu słuchała, jak Selma wychodzi z kuchni i człapie w kierunku drzwi wejściowych, przy których rozległ się dzwonek. Gospodyni przywitała przybyszów, ale odgłosy rozmowy były zbyt wytłumione, aby można zrozumieć, o co chodzi. Usłyszeli zbliżające się kroki i po chwili w drzwiach do biblioteki pojawiła się Selma. - Panie Hoyle, szeryf Harper do pana. Huff gestem nakazał wprowadzić gości. Rudy Harper został mianowany na stanowisko szeryfa przed trzydziestu laty, dzięki hojnemu wsparciu ze strony Huffa. Pieniądze zapewniły Rudemu pewną wygraną i wygodne życie na posadzie, aż do dnia dzisiejszego. Włosy Rudego, w młodości ognistoczerwone, teraz wyblakły i pociemniały, jakby jego głowę pokryła rdza. Był mężczyzną niemal dwumetrowego wzrostu, tak przy tym chudym, że solidny brzemiennym w skutki spotkaniu z Rudym Harperem i detektywem Scottem? Z typową dla siebie zawadiacką pewnością Chris zapewnił Huffa, że nie ma się o co martwić. Wayne Scott macha szabelką, żeby zrobić wrażenie, pokazać, jaki jest dzielny i wspaniały, podczas gdy zgromadzone dowody są tak liche, że aż śmieszne. - Usprawiedliwia rację bytu samego siebie moim kosztem - rzekł. - To wszystko, o co mu chodzi. Beck nie zostawi na Scotcie i jego śledztwie suchej nitki. Zapamiętaj moje słowa. Za kilka dni będziemy się wszyscy z tego śmiali. Beck powiedział coś równie nonszalanckiego, ale najwyraźniej myśl, że jeden z synów Huffa mógł zostać posądzony o skłonności bratobójcze, była ponad siły starego. Beck nie widział sensu, by rozmawiać o tym z Sayre. Zamiast tego pobiegł otworzyć jej drzwi, jednak zanim okrążył samochód, już wysiadała. Zignorowała wyciągniętą w jej kierunku dłoń. Gdy sięgnęła po torbę podróżną, rzucił: - Zostaw to. Zamknę samochód. Zawahała się, a potem skinęła krótko głową i powędrowali razem w stronę wejścia do szpitala. Beck puścił ją przodem przez drzwi obrotowe. Gdy po kolejnym obrocie znalazł się w przedsionku, wpadł na nią, bo stała jak wmurowana, nie odsunąwszy się nawet na krok. Niemal ją przewrócił, sam tracąc równowagę. Chwycił ją delikatnie za ramiona i przyciągnął do siebie. Ich ciała przez chwilę się zetknęły, co w innej sytuacji odebrałoby mu oddech, ale teraz silniejsze było zdumienie tym, że Sayre zatrzymała się w progu tak gwałtownie. Korytarzem zmierzał ku nim doktor Tom Caroe. Był to niski mężczyzna z wąskimi, zgarbionymi ramionami. Jego postura sprawiała, że wydawał się jeszcze mniejszy niż w rzeczywistości. Ubrania Tima Caroea zawsze wydawały się o kilka numerów za duże, jakby skurczył się gwałtownie zaraz po ich włożeniu. Włosy były przerzedzone i ufarbowane na nienaturalną czerń, w nieudanej próbie ukrycia podeszłego wieku, który i tak zdradzały zmarszczki na twarzy. Podszedł do nich i witając się, wyciągnął dłoń do Sayre. Kiedy nawet nie drgnęła, szybko pozwolił opaść ramieniu wzdłuż tułowia. Ukrywając zmieszanie, powiedział: - Dziękuję, że przywiozłeś ją tak szybko, Beck. - Nie ma sprawy. Jak on się czuje? Sayre otrząsnęła się z oszołomienia lub czegokolwiek, co spowodowało, że wcześniej tak skamieniała. Strząsnęła dłonie Becka ze swoich ramion i odsunęła się, stając z boku. - Jego stan jest stabilny - powiedział doktor Caroe - i tak musi pozostać, jeżeli mam przeprowadzić wszystkie potrzebne testy. - Czy ma pan wystarczające kwalifikacje do postawienia diagnozy? Chyba powinniście wezwać tu specjalistę kardiologa - odezwała się wreszcie Sayre, od razu podając w wątpliwość kompetencje lekarza rodzinnego. - Ja też uważam, że powinniśmy - odparł Caroe spokojnie - ale Huff ma na ten temat odmienne zdanie. Jest pod tym względem dosyć stanowczy. - Może ja zdołam go nakłonić do zmiany opinii. - Beck popchnął Sayre w kierunku windy. - Które piętro? - Drugie. Jest na oddziale intensywnej terapii - odpowiedział doktor. - Wasze wizyty nie powinny trwać dłużej niż kilka minut. Huff potrzebuje wypoczynku. Bardzo nalegał na widzenie z tobą, co osobiście uważam za niewskazane - dodał, wpatrując się w Sayre. - W rozmowie z nim pamiętaj o jego stanie i nie mów niczego, co by go zdenerwowało. Kolejny atak mógłby go zabić. Gdy drzwi od windy się otworzyły i Sayre wraz z Beckiem wyszli na korytarz, przywitał ich zaciekawiony wzrok Chrisa. dubeltówki była nadal w ustach Danny'ego, co sugeruje, że nie on pociągnął za spust. - Otóż to. - Detektyw pokiwał głową posępnie. - W innym bowiem wypadku broń zostałaby odsunięta od ciała przez odrzut. To raczej oczywiste, że ktoś włożył Danny'emu wylot lufy do ust, a zatem mamy do czynienia z zabójstwem. Rudy Harper wzdrygnął się, jakby go coś zabolało. - Dlatego muszę zapytać wszystkich, czy wiadomo wam, by ktokolwiek pragnął śmierci Danny'ego? 6 Popołudniowy upał odcisnął piętno na wiązankach ułożonych na grobie. Kwiaty przywiędły, ich płatki zbrązowiały i zwinęły się do wewnątrz w odruchu ostatecznej klęski. Przy bezwietrznej pogodzie nad cmentarzem zawisł szary, obrzydliwy obłok dymu wypluwanego przez kominy odlewni. Sayre kojarzył się z całunem dla Danny'ego. Przybyła na cmentarz z nadzieją, że się trochę wyciszy, ale po spotkaniu z zastępcą szeryfa wiedziała, że nie potrafi pogodzić się szybko ze śmiercią brata. Ze wszystkich dzieci Huffa Danny przypominał ojca najmniej. Był łagodny z natury, uprzejmy, miły i, o ile wiedziała, nigdy nikogo nie skrzywdził. Kiedy byli mali, zawsze poddawał się jej i Chrisowi. Potrafił się zbuntować, gdy ktoś wyrządził mu krzywdę, ale koniec końców ustępował, zwłaszcza Chrisowi, który bezdyskusyjnie dzierżył pałeczkę pierwszeństwa w rozrabianiu i znęcaniu się nad innymi. Najstarszy z rodzeństwa był przebiegły i wiedział, jak manipulować młodszym bratem. Danny zawsze dawał się nabrać Chrisowi, którego gierki były często okrutne. Sayre z kolei miała gorącą głowę. Za każdym razem, gdy wyżywała się na Dannym z powodu rzeczywistej lub wymyślonej zniewagi, ten znosił jej wybuchy gniewu z godnością i nigdy nie żywił urazy za wszystkie okropności i przezwiska, jakimi go wcześniej obsypywała. Pewnego razu, podczas jednego z jej najgorszych napadów złości, cisnęła ulubioną ciężarówkę Danny'ego do rzeki. Dzieciak płakał i obrzucał ją wyzwiskami, domagał się, by zanurkowała i wyciągnęła zabawkę z wody. Oczywiście Sayre odmówiła i zamiast tego zaczęła opowiadać Danny'emu z okrutnymi szczegółami, jak jego lśniący samochodzik zardzewieje i rozpadnie się na kawałki, zanim prąd doniesie go do Zatoki Meksykańskiej. Danny płakał godzinami, po czym popadł w kilkudniowe przygnębienie. Kiedy Laurel zapytała, dlaczego jest taki smutny, nie poskarżył się na Sayre, nie powiedział ani słowa o tym, co zrobiła. Gdyby tak postąpił, łatwiej byłoby jej usprawiedliwić swój czyn. On jednak pozwolił, aby uszło jej to na sucho, przez co dręczyły ją potworne wyrzuty sumienia, że była tak okrutna dla brata. Ich matka nie widziała świata poza Dannym, ponieważ był najmłodszym dzieckiem. Sayre pamiętała, jak Huff często powtarzał, że jeśli Laurel nie przestanie tak rozpieszczać jej brata, zrobi z niego mdlawą ciotę. Mimo jednak oczywistego faworyzowania przez matkę, Danny najbardziej na świecie pragnął aprobaty ojca. Chris otrzymał ją niejako automatycznie jako pierworodny. Jego temperament i zainteresowania odzwierciedlały charakter Huffa. Ojciec podbudowywał własne ego, wychowując Chrisa, który był jego miniwersją. Sayre w oczach Huffa uchodziła za księżniczkę, nieużyteczną ozdobę klanu i tak właśnie była traktowana. Wyrosła na nieznośnego bachora, który zawsze musiał dostać to, czego chciał, a jeśli się tak nie stało, wpadał w nieokiełznany gniew. Matka uważała jej ataki złości za nieodpowiednie zachowanie dla młodej damy, ojcu jednak wydawały się niezmiernie zabawne. W im większą furię wpadała Sayre, tym bardziej się śmiał. Ponieważ Danny zawsze usuwał się w cień i zawsze był grzeczny, nie wzbudzał w Huffie zainteresowania. Jako dziecko Sayre - Czy ta mgła już całkiem opadła, a słońce wzeszło dostatecznie wysoko? Kiedy podszedł do Róży, by ją przykryć na noc kloszem, wydała mu się wyjątkowo piękna. I wyjątkowo mu bliska. - Nie chciałam apartamentu. - Nie rozumiem - odparł Mały Książę. On naprawdę nie był pewien, czy rozumie Różę. Przeczuwał jednak, że Róża